sobota, 4 lutego 2012

Kolejne nieszczęście... Oko w oko z potworem!

Nie pamiętam kiedy to było.. Była ładna, słoneczna pogoda.. Ja miałam szkolenie z tańca, a moja siostra została w domu z Dyziem.
W pewnym momencie dostaję telefon "Malwina, chodź szybko do domu! Nie pytaj co się stało po prostu chodź!"
Zwolniłam się z treningu i czym prędzej pobiegłam do domu. Miałam przeczucie, że to ma związek z Dyziem.
Weszłam, wręcz wbiegłam do domu.. Weszłam do mojego pokoju.. Na łóżku zobaczyłam, przestraszonego, poturbowanego psa.. Rzuciłam groźny wzrok na Adę
-Co się stało?!
- Nic.. Boli go łapa...
Dotknęłam go.. zaczął przeraźliwie wyć. Już z łzami w oczach powiedziałam
- Ada, powiedz mi, co się stało?!
Odpowiedź mnie zszokowała.. Poczucie winy mojej siostry mnie jeszcze bardziej poruszyło
- Co mam Ci powiedzieć?! Że wpadł pod tira?!
Ale jak to? Co się stało....
Gdy ja poszłam na trening, przyjechał mój wujek. Moja siostra wypuściła w tym czasie psa na podwórko..
Gdy wujek wychodził, zostawił otwartą furtkę.. Pies wybiegł za wujkiem i biegł wzdłuż drogi. Ada wyleciała za psem. Dyzio nie był z nami na tyle długo, żeby przybiegać do nas na zawołanie, więc jedynym rozwiązaniem był bieg za nim. Ale jak dogonić charta, który myślał, że to zabawa w berka? Gonisz- uciekam... Bieg w drugą stronę nie działał.. kucanie, nawoływanie na smakołyk.. nie ma mowy.. Przebiegli jakieś 200 metrów.. do ronda. Dyzio chciał przebiec na druga stronę ulicy...
Pisk... wycie... Pisk opon, hamującego... TIRA..
Moja siostra stała.. Nie wiedziała co robić..
JEST! ŻYJE! Wybiegł spod kół ogromnej ciężarówki o własnych siłach.. Przestraszonegpo Dyzia, złapała moja siostra. Facet wyszedł z tira oszołomiony.. Przepraszał i pytał czy w czymś pomóc. Na tyle dobrze. Większość by przejechała i uciekła..
Pies był tak przestraszony i obolały, że pogryzł mojej siostrze rękę do krwi.. Podziwiam ją za to. Jak zobaczyłam te rany, to się zastanawiałam, czy ja bym to wytrzymała..
Ale do rzeczy..
Gdy moja mama wróciła z pracy, pojechałyśmy do weterynarza..
Pani doktor obmacała Dyzia i stwierdziła, że jest tylko poobijany i nic mu nie będzie..
Jednak wolałyśmy się upewnić, więc pojechałyśmy do oddalonego o 20 km weterynarza.. Po dokładnym obejrzeniu, osłuchaniu, stwierdził obite płuca i niewielkie zadrapania. Dyziak dostał leki przeciwbólowe.
Na tym się nie skończyło..
Potem czekała nas ciężka praca, bo Dyzio panicznie bał się dróg, samochodów i huku..
Ale jest jeden problem.. Mieszkamy przy głównej ulicy. Ze spacerów wracałam z płaczem, bo gdy tylko przejechał samochód, pies zaczął czym prędzej ciągnąć do domu.. Ciągnął tak, że ja prawie że ryłam brodą po asfalcie. Wejście do samochodu nie było lepsze..
Przejście przez ulicę graniczyło z cudem. Powoli traciłam nadzieję, że cokolwiek się uda.
Jednak pracowałam.. Wspierali mnie przyjaciele i rodzina.
Teraz jazda samochodem to przyjemność.. Jednak mimo upływu czasu, przejście przez ulicę czasem jest trudne i musimy się najpierw uspokoić i dopiero przechodzimy..

Nie poddawajcie się i nie zostawiajcie psów samych na podwórku.. Dla nich to nuuda.. A spacer może sprawić nam mnóstwo przyjemności.

Pozdrawiam.. Malwina z Dionizym. ;PP

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz